Celem podróży była miejscowość Malia na Krecie. Malia to chyba największa imprezownia na wyspie. Do hotelu dotarliśmy wczesnym rankiem w poniedziałek i czekając na możliwość zakwaterowania udaliśmy się zwiedzić okolice. Nie wyglądało to najlepiej. Wyglądało to jak po jakiejś dobrej apokalipsie. Na ulicach pustki, czasami niedobitki zmęczonych nocnymi baletami ludzi. Śmieci i inne oznaki długiej niedzielnej nocy dawały o sobie znać niemal na każdej ulicy. Na szczęście po południu, po odespaniu trudów podróży miasto zmieniło swoje oblicze nie do poznania. Służby oczyszczania na prawdę dają tutaj radę i po pierwszym złym wrażeniu nie było już śladu.
Hotel Solimar Ruby zasadniczo nie ma słabych stron. Mogę śmiało polecić każdemu. Wrażliwi na hałas powinni jedynie unikać pokoi od strony ulicy ponieważ ulica, przy której stoi obiekt jest pewnego rodzaju skrótem i quady mogą przeszkadzać w nocy, a jeżdżą cały czas. W hotelu dobre jedzenie, częściowo polska obsługa, czysty i duży basen, czyli mniej więcej wszystko co potrzeba aby się zrelaksować.
Plaża w Mali w większości jest piaszczysta i dobrze utrzymana. Do jej najlepszej części warto udać się około kilometra w kierunku wschodnim. Nie ma tutaj już hoteli, które rezerwują dla swoich gości brzeg więc jest więcej miejsca na ręczniki. Dodatkowo jest tutaj świetne miejsce do nurkowania ze względu na częściowo kamieniste obszary w wodzie, które przyciągają liczne gatunki ryb.
W okolicy warto zobaczyć niewielki kościółek na wyspie, do którego można dopłynąć wpław prosto z plaży. Ewentualnie jest też możliwość wypożyczenia rowerka wodnego lub innego sprzętu pływającego wedle uznania i dotarcie na wyspę suchą stopą. To pierwsza z dwóch rzeczy, których nie udało się zobaczyć tego lata z bliska. Druga to pobliskie Muzeum Archeologiczne, do którego nie udało się już pójść ze względu na brak czasu. Polecam jednak jako obowiązkowe miejsce. Wykopaliska udało się zwiedzić podczas kolejnej wizyty na Krecie. Trzecia rzecz, do której warto się przejść, to stara część Malii. Pomimo bezpośredniej bliskości rozkrzyczanego całą dobę miasta, ludzie tutaj żyją jak przed dziesiątkami lat. Początkowo głupio nawet poruszać się tutaj swobodnie widząc otwarte na oścież domy i obserwując normalne życie tutejszych greków.
Jeden dzień pobytu zarezerwowaliśmy sobie na podróż samochodem na wyspę Spinalonga oraz na wschodni kraniec wyspy, plażę Vai. Spinalonga, to miejsce gdzie jeszcze w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku zsyłano ludzi cierpiących na trąd. Obecnie wyspa nie jest zamieszkana jednak zachowały się na niej budynki i całe zaplecze, które wraz z licznymi historiami opowiadanymi przez przewodników tworzą niesamowite wrażenie. Widoki w każdą stronę zapierają dech. Turkusowe morze w kontraście z czerwoną, surową ziemią Krety na każdym zdjęciu wyjdą idealnie. Na najniższym poziomie wyspy jest otwarte zejście do morza, więc można również popływać i nurkować w tych dość niezwykłych okolicznościach. Plaża Vai, to niewątpliwie największa atrakcja wschodniej Krety. Piasek, lazurowa woda i największy w europie gaj palmowy, to miejsce do którego chce się wracać dziesięć minut po jego opuszczeniu.
W kolejnych dniach udaliśmy się do pobliskiego Hersonissos. Ponieważ plaży tutaj w zasadzie nie ma, a większość kamienistego brzegu zarezerwowana jest przez hotele, to udaliśmy się od razu do głównego celu wycieczki, czyli Aquaworld. To miejsce, w którym można zobaczyć i dotknąć gady uratowane w różnych okolicznościach ich życia na wyspie. Można zobaczyć zarówno zwierzęta żyjące na wyspie na wolności jak i gady uratowane m.in z hodowli.
Zwieńczeniem pobytu była wizyta na lagunie Gramvousa i Balos, która wraz z pozostałościami weneckiego fortu znajdują się na północno zachodnim krańcu wyspy. Miejsce można odwiedzić zarówno z ziemi jak i płynąc statkiem z pobliskiego Kissamos. My wybraliśmy tę drugą opcję ze względu na postój i możliwość wspinaczki do wspomnianego fortu.
Wakacje niezwykle udane i jak się okazało Kreta stała się celem wyjazdu również w kolejnym roku.